Trudno jest zrecenzować grę, która tak naprawdę nie powinna trafić do normalnej dystrybucji. Jeśli już jej autorzy i dystrybutorzy zdecydowali się jednak na normalne, pudełkowe wydanie, muszą się także liczyć z konsekwencjami. W takiej sytuacji przyjdzie im przełknąć gorzką pigułkę i wysłuchać narzekań graczy i mediów…
Aurora: The Secret Within to właściwie amatorska produkcja dwójki (nie licząc autorów muzyki) osób tworzących włoską firmę BluMiAl Studios.
Już krótki pobyt na ich stronie internetowej napawa pewnymi obawami. Brzydka, uboga, nie funkcjonująca tak jak należy – niestety tymi epitetami można określić nie tylko ich witrynę, ale także debiutancką grę… Pierwsze co rzuca się w oczy – a właściwie w uszy – po włączeniu Aurory jest irytująca muzyka. Niestety, po pewnej chwili nie jest w tym aspekcie wcale lepiej. Kilka dźwiękowych podkładów, pojawiających się w grze od czasu do czasu, to powtarzające się w kółko, bardzo prosto wykonane, krótkie melodyjki. Po jakiejś minucie efekt podobny jest do wiercenia mózgu przy pomocy wiertarki ustawionej na bardzo niskie obroty, właśnie przez kanał słuchowy. Gdyby muzyki nie było wcale, gra – być może – otrzymałaby o jedną notę wyżej… Przynajmniej efektów dźwiękowych – takich jak odgłosy chodzenia itp. – jest jak na lekarstwo.
Zadziwiającą rzeczą – jak na tytuł wydany w 2007 roku – jest brak możliwości wybrania jakichkolwiek opcji w menu gry. No nic to, ustawień grafiki nie zmienimy. Gra wyświetla się w pomniejszonym (w stosunku do wielkości ekranu) okienku, otoczonym czarnym tłem. Chyba, że sami zmniejszymy sobie w Windowsie rozdzielczość pulpitu na 1024×768 – gra automatycznie tego niestety nie zrobi. I odwrotnie – jeśli ekran mamy ustawiony na 800×600, pokaże się nam tylko powiększony fragment ekranu gry. Grafika w Aurorze jest bardzo brzydka, przestarzała i nie pozbawiona amatorskiego sznytu. Już dawno nie widziałem tak szpetnych kolorów i modeli obiektów. Oprawę wizualną dopełniają natomiast paskudne i prostackie ikonki nawigacji i zebranych przedmiotów.
Sama nawigacja to strzałki pozwalające nam zmienić wyświetlany kadr w widoku z pierwszej osoby. Nie ma natomiast mowy o wolnym obracaniu się i rozglądaniu w danej lokacji. Najechanie myszką na przedmioty aktywne zamienia kursor w okropną rączkę, a na postaciach z którymi możemy porozmawiać pojawiają się dziwne, czerwone usta. Chociaż słowo „porozmawiać” to może za dużo powiedziane w tym przypadku. Bohaterowie nie poruszają ustami, bo i po co? Rozmów żadnych nie usłyszymy, zamiast tego możemy poczytać drętwe dialogi napisane na poziomie przedszkola. To nawet nie jest poziom brazylijskich telenowel! Ciekawe jednak, że zamiast animacji twarzy, zobaczymy (jeśli się dobrze przypatrzymy) lekkie, milimetrowe bujanie się głowy. Na każdym animowanym w grze obiekcie (głowa, para wodna itd.) pojawia się natomiast ziarnisty, szarawy, przezroczysty kwadrat – rzecz bardziej tajemnicza nawet niż sama fabuła gry.
O zagadkach w Aurorze nie ma się co rozwodzić. Są, ich autorzy nie grzeszyli inwencją ani pomysłowością i zbytnich problemów nie sprawiają (zagadki – autorzy to już inna sprawa), pomimo dosyć umownej logiki scen i wydarzeń. No chyba, że przyjdzie się nam zablokować z powodu licznych niedoróbek i bugów. Czasem dany przedmiot nie zadziała, bo przeciągnęliśmy go z inwentarza w niedokładne miejsce, innym razem rzeczy pojawiają się i znikają bez powodu, albo gra zawiesi się z nie wyjaśnionych przyczyn. Mogą się też zdarzyć problemy z uruchomieniem gry w ogóle lub rozpoczęciem nowej sesji, a naszym oczom nieraz ukaże się ramka z napisem „error”. I nie do końca pomagają nawet wydane 2 łatki, zamieszczone na stronie polskiego wydawcy – IQ Publishing, który stara się jak może, żeby umożliwić graczom w miarę normalne granie.
Zapytacie pewnie: no ale co z fabułą? Chyba żadna historia nie uratowałaby tej gry od katastrofy. A ta, którą tu mamy nie dość, że jest już dosyć oklepana, to jeszcze przedstawiona w dosyć infantylny sposób. Mamy więc Roswell, latający talerz, Strefę 51 i badania nad UFO stanowiące przykrywkę dla projektu związanego z podróżami w czasie, a w to wszystko na siłę wmieszany wątek z zaginioną żoną detektywa, którym kierujemy. Takie tylko ot wrzucenie tego wszystkiego do jednego worka naprawdę nie wystarcza…
Nad Aurorą i jej niedorobionymi elementami mógłbym pastwić się długo i szczegółowo – wierzcie mi. Ale tak naprawdę po co? Taka amatorska produkcja powinna być do ściągnięcia za darmo z Internetu i dziwne, że w ogóle znalazła wydawcę, zarówno za granicą, jak i w naszym kraju. A cena 59,99zł za zupełnie przestarzałą technologicznie, nieudaną pod każdym względem i zabugowaną grę to jakiś słaby żart. Aha, wspomniałem już, że Aurorę można ukończyć w 3 do 4 godzin? Chociaż w tym przypadku to raczej zaleta…
Maciej „Troubleman” Bauer
[…] prawie na całym świecie, także w Polsce za sprawą IQ Publishing. Jest to zdecydowanie najniżej oceniona przez nas gra ze wszystkich recenzji na naszym blogu. Pod każdym względem, zarówno wizualnym, fabularnym […]