Ostatnio, wraz z coraz większą popularnością przygodówek, nastąpiła fala powrotów postaci znanych, zasłużonych, wręcz legendarnych, do ponownego tworzenia pozycji dla nowego pokolenia graczy. Reaktywacja części dawnego Lucasartsa w studiach Telltale (Steve Purcell, David Bogan i seria Sam&Max) oraz Autumn Moon (Bill Tiller i tytuł Vampyre Story) powoli staje się faktem.
Twórcy Texa Murphy’ego niebawem powrócą grą Three Cards to Midnight, podobnie jak Jane Jensen (Gray Matter) i Hal Barwood (Mata Hari).
To wszystko przed nami, ale jeden comeback już nastąpił. To Steve Ince, współtwórca kultowego Broken Sworda jak i Beneath of Steel Sky, przypomina się miłośnikom point&click tytułem So Blonde. Czy jest to następny, niezapomniany przebój, a zarazem powrót w wielkim stylu? Tym razem Steve zaprasza graczy na zagubioną wśród oceanów wyspę, na którą z powodu morskiego sztormu trafia główna bohaterka Sunny. To nastolatka płynąca właśnie na – nie do końca wymarzone – wakacje z bogatymi rodzicami. Los sprawia, że ląduje samotnie na zapomnianej wyspie, gdzie czas zatrzymał się w epoce korsarzy i poszukiwaczy skarbów. Miejsce, jak i sposób zawiązania akcji przypomina tu oczywiście niedoścignioną serię Monkey Island. Zresztą w czasie gry nie brakuje do niej odniesień, jak chociażby piracki pojedynek na żarty słowne. Takich smaczków dla przygodówkowych fanów jest tu wiele. A czy generalnie kreując na główną bohaterkę niezbyt rozgarniętą blondynkę, Steve nie mruga znacząco okiem do gracza, sygnalizując nam, że mamy do czynienia z klasycznym pastiszem?
Gra jest podzielona na pięć rozdziałów, ale trzeba przyznać, że na tle konkurencyjnych tytułów jest całkiem obszerna. Przeciętnemu graczowi jej ukończenie zajmie z pewnością kilkanaście godzin. Zagadki oparte są w przeważającej większości na używaniu przedmiotów i dialogach. Natkniemy się również na kilka, niezbyt trudnych zagadek logicznych. Ale największą niespodzianką tej produkcji są wplecione w rozgrywkę mini-gierki zręcznościowe. Osobiście miałem spore obawy co do tego pomysłu, ale ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu wypadł on znakomicie!! Oczywiście wielu konserwatywnych przygodówkomaniaków może nie być zachwyconych, ale dla nich jest opcja automatycznego zaliczenia każdego z tych elementów. Jednak zdecydowanie warto spróbować się z nimi zmierzyć, gdyż dają wiele frajdy. Są one zrobione w stylu dawnych, rosyjskich handheldów, w których łapało się spadające jajka. Myślę, że dla wielu będzie to naprawdę sentymentalna podróż do czasów dzieciństwa. Trzeba przyznać Steve’owi, że bardzo pozytywnie tutaj zaskoczył.
W grze będziemy mieli możliwość operowania trzema postaciami. Oprócz Sunny, czasami będziemy kierować jej zwierzakiem Maxem i gubernatorem (pseudo piratem) Juanem. Gra każdą z tych postaci jest trochę odmienna, co w przyjemny sposób może urozmaicić zabawę. Graficznie So Blonde wygląda bardzo pozytywnie. Na kolorowe, pełne uroku, rysowane, dwuwymiarowe tła nałożono trójwymiarowe postacie. Efekt jest zadowalający. Generalnie, pod względem grafiki i klimatu gra mocno przypomina drugą część Runawaya.
Ciekawostką jest fakt, że początkowo grę tworzono na znanym np. z Art of Murder silniku Wintermute. Widocznie efekt nie był jednak zadowalający, gdyż w trakcie produkcji studio Wizarbox zdecydowało się przejść na silnik Ogre (na screenach porównajcie sami czy słusznie).
Muzyka także poprawnie oddaje tropikalny klimat wyspy i trochę hawajskich melodii umili nam granie (choć główny motyw muzyczny po pewnym czasie może okazać się trochę męczący). Fanów trochę innych brzmień może zadowolić fakt, że spotkamy tu nawet sobowtóra Elvisa Presleya:)
Trzeba niestety wspomnieć także o wadach, których w So Blonde niestety nie uniknięto. Bardzo irytujące jest długie doczytywanie każdej kolejnej lokacji, które daje się we znaki nawet na bardzo mocnym sprzęcie. Jest to o tyle denerwujące, że w grze często zdarzają się momenty, w których nie do końca wiadomo co dalej robić i wtedy trzeba przejść po całej wyspie, by ruszyć akcję do przodu. Brakuje tu np. opcji dostępności mapy, na której automatycznie wybierałoby się lokację, do której chcemy się przenieść. Zwłaszcza, że wyspę będziemy przemierzać wzdłuż i wszerz niejednokrotnie.
Drugim minusem wydaje się być dość błaha fabuła, która rozkręca się powoli. Początkowo poszukiwanie hotelu, telefonu, zestawu do makijażu czy wanny, aby bohaterka mogła się wykąpać zaczyna być nużące. Na szczęście później jest znacznie lepiej, a gra nie bazuje tylko na stereotypie i dowcipach o głupiej blondynce. Sunny zaczyna się zmieniać pod wpływem wydarzeń na wyspie i dzięki temu zyskuje naszą sympatię i gra zaczyna bardziej wciągać. A wtedy już czeka na nas sporo atrakcji m.in. zmagania z niebezpiecznym piratem Jednookim, klątwą ciężącą na wyspie, czarami voodoo i miłosnymi perypetiami bohaterów.
Kolejną rzeczą, do której można się przyczepić to szwankujący czasami interfejs. Zdarza się, że po użyciu odpowiedniego przedmiotu na ekranie, Sunny zamiast go wykorzystać, najpierw opisze miejsce na którym klikamy. Dopiero ponowne wciśnięcie lewego klawisza spowoduje interakcję. Na początku może to być dla gracza dosyć mylące.
Grę wydano w Polsce w pełnej wersji językowej. Trzeba przyznać, że dubbing wypadł całkiem okazale. Aneta Zając wcielająca się w rolę Sunny sprawiła się bez zarzutu. Aktorów do ról drugoplanowych także, w większości przypadków, dobrano udanie. Oczywiście zdarza się parę niezgodności tekstu pisanego z mówionym, jak i kilka lapsusów językowych, ale zupełnie nie przeszkadza to w rozgrywce. Jedyna rzecz która razi, to dosyć niewybredne słownictwo, zwłaszcza podczas kłótni dwóch bohaterek. Ze względu na tematykę gra skierowana jest również do młodszych graczy i choć nie jestem purystą języka polskiego, to stwierdzenia m.in. „dziwka”, „szmata”, „zdzira”, „ciota” itp. trochę odstają tu od ogólnego klimatu.
Przyjemnym dodatkiem jest za to możliwość ukończenia gry na różne sposoby. Jest kilka kombinacji, z których można wyodrębnić cztery główne pomysły fabularne. Każdy zatem może wybrać koniec historii zgodny z własnym sumieniem. Tutaj dodatkowo mamy pewnego rodzaju bonus, gdyż aby móc odblokować wszystkie możliwości należy podczas gry zdobyć cztery magiczne przedmioty. Są to rzeczy do zdobycia opcjonalnie, ponieważ nie są wymagane do posunięcia fabuły do przodu. Dlatego też, aby je odnaleźć, należy dość uważnie śledzić wydarzenia oraz dialogi z napotkanymi osobami. Myślę, że to dobry pomysł na uatrakcyjnienie zabawy i uhonorowanie dociekliwych graczy.
Na zakończenie trzeba wspomnieć, że twórcy szykują właśnie wersję So Blonde na konsole Wii i NDS. Co ciekawe nie ma to być, li tylko, zwykła konwersja. Autorzy postawili sobie ambitny cel – chcą przedstawić w niej wydarzenia tak jakby z zupełnie odmiennej, przeciwnej perspektywy. Taki zabieg uczyniłby z tej wersji kompletnie nowa pozycję i ciekawy precedens. Po pierwszych screenach rzeczywiście zapowiada się to innowacyjnie. Tak więc wszyscy, którym spodobały się przygody Sunny i jeszcze się nimi nie nasycili, z pewnością powinni sprawdzić efekty za pomocą Wii-mota lub rysika. A wszystkim pozostałym pozostaje oczekiwać na dalsze pomysły Steve’a. Dobrze, że powrócił, zwłaszcza iż uczynił to tytułem solidnym i dającym ogromne nadzieje na przyszłość…
PS.
Co ciekawe, Steve Ince został właśnie nominowany (za So Blonde) do nagrody Writers’ Guild of Great Britain 2008 Awards (prestiżowej nagrody związku scenarzystów w Anglii), w kategorii najlepszego scenariusza gry komputerowej. Czy ją otrzyma okaże się niebawem, ale już sama nominacja może być dla niego pozytywnym impulsem do dalszej pracy nad następnymi przygodówkami…
Łukasz „Lookasso” Balowski