Znane z serii przygód Sherlocka Holmesa, ukraińskie studio Frogwares postanowiło odpocząć od słynnego detektywa. W ich najnowszej grze spotkamy inną postać literacką. Tym razem jest to hrabia Dracula z papierowych kart powieści Brama Stokera, choć w nieco zmodyfikowanej formie. Co ciekawe, w grze nie wcielamy się ani w łowcę wampirów Jonathana Harkera, ani w postać samego Draculi, ale w podążającego jego śladem Van Helsinga.
Tak, tak, hrabia wbił swoje zęby w szyję niewłaściwej niewiasty i stąd całe zamieszanie. Konającej prawie nic już nie pomoże…prawie. Nie liczmy jednak na rewelacyjną fabułę. Mamy tu trochę infantylnego romantyzmu, nieco detektywistycznej pracy oraz zero horroru. Historia zaprezentowana w Dracula: Origin nie przedstawia się ani epicko (w stylu wielkie ratowanie świata przed złoczyńcą), ani kameralnie, traktując np. o miłości i ratowaniu istnienia ważnej, ale wątłej osoby. Wszystko zostało tak dziwnie pomieszane, że wyszło raczej nijako, z akcentem na prowadzanie dosyć obojętnego nam śledztwa (pokłosie Sherlocka?). Co dosyć zaskakujące, przy lekkiej mieszaninie powyżej wymienionych składników, nie wyszło też kiczowato – jest po prostu przeciętnie i bezkrwisto…
Nie bez winy jest tutaj postać głównego bohatera – bezpłciowa, apatyczna oraz antypatyczna i ogólnie nudna. Co ciekawe, Van Helsing ma inny głos w przerywnikach filmowych, a inny w samej grze (bardziej wschodni akcent). W każdym razie wszystkie dialogi czytane są słabo, a sama ich treść jest drętwa i sztywna jak osikowy kołek.
Ci którzy grali we Frogwaresowego Sherlocka powinni odnaleźć się w Draculi bez problemu. Gra powstała na tym samym silniku i nawet ekrany wczytywania opierają się na tych samych wzorcach. Zmieniono oczywiście nieco styl graficzny, ale wszystko to stworzono podobnymi środkami, co widać na pierwszy rzut oka. W przeciwieństwie do poprzednich produkcji Frogwares nie mamy już widoku z pierwszej osoby, z którego zrezygnowano na rzecz typowego point-and-click z widokiem z osoby trzeciej (pomiędzy tymi dwoma widokami można było się przełączać w ostatnio wydanej, nowej wersji Sherlocka Holmesa: The Awakened – Remastered Edition).
Grafika w Dracula: Origin jest ogólnie rzecz biorąc bardzo ładna, ale czasami jakaś taka rzekł bym „plastikowa”. Bezsprzecznie najbardziej w całej grze wyróżnia się lokacja z transylwańską karczmą. Jest klimatyczna, tajemnicza, z wieloma ciekawymi detalami – miód dla oczu i umysłu. Również sam początek gry charakteryzuje się gęstą atmosferą i pewnym poetyckim mistycyzmem. Szkoda, że z mrocznych londyńskich klimatów przenosimy się wkrótce do słonecznego Kairu. Magia wysycha jak piasek pod wpływem gorących promieni. Rozumiem, że poszukiwania śladem Draculi musiały zaprowadzić nas do Egiptu (muzealne obiekty, grobowce, prastare rytuały), ale można było pokazać miasto spowite mrokiem, może w sceneriach wieczorowych i nocnych. Metropolia wygląda też na małą wioskę, prawie całkowicie opustoszałą, niemal wymarłą. Nawet na miejscowym targu nie dzieje się nic! (co ciekawe ze stoiska możemy ukraść sobie wagę sprzed oczu samego sprzedawcy – „to może mi się przydać”;) Widać wyraźnie, że autorzy gry czują się znacznie lepiej w mniejszych, zamkniętych lokacjach (co dało się już odczuć w Sherlockach).
Gra nie jest jednak znowu taka zła. Co jest zatem jej siłą? W porównaniu do wydawanych ostatnio tytułów, Dracula wyróżnia się na pewno całkiem przyzwoitymi zagadkami (pomińmy moment kiedy Van Helsing chowa do spodni ogromne schody-drabinę w bibliotece;) Autorom chyba nie chciało się zrobić funkcji ich przesuwania po podłodze). W grze trafimy na sporo łamigłówek logicznych. Szczerze mówiąc zwykle nienawidzę się na nich blokować! Tutaj udało się je zrobić na takim poziomie trudności, że nie są ani zbyt łatwe, ani za trudne. Są w sam raz. Zwykle nie rozwikłamy ich od razu, ale wystarczy kilka chwil, żeby zastanowić się nad sposobem ich rozwiązania, po czym zaczynamy dosyć zadowalającą zabawę w układanie. Uniknięto momentów frustracji gracza, co bardzo się ceni. Poza tym, te logiczne łamigłówki przeplatane są wystarczającą ilością zagadek polegających na zbieraniu i używaniu przedmiotów z inwentarza. Wszystko ładnie wyważone i zbalansowane. W przeciągu całej gry nie jest zbyt łatwo (mimo systemu pokazywania hotspotów), co ostatnio zdarza się dosyć często w przygodówkach. Mimo niezbyt wielu lokacji grę przechodzi się w mniej więcej 9-10 godzin. Wiem, to nie jest tak dużo jak za dawnych czasów, ale znowu porównując do ostatnio produkowanych gier, nie jest to też mało. Zresztą fabuła gry nie jest tak interesująca, żeby ciągnąć ją jeszcze przez kilka godzin. Czasem mniej znaczy więcej…
Wypada też wspomnieć o słabo wykonanych filmikach przerywnikowych. Nie tylko od strony technicznej, ale także tej czysto filmowej. Wykonane są bez polotu i wciśnięte jakby na siłę, tylko dlatego, że powinny się tam znaleźć. Co gorsza, najsłabszy jest ten kończący całą grę – niejasny i zupełnie bez inwencji twórczej. Jak zresztą całe zakończenie, które po tych blisko 10 godzinach spędzonych z grą jest ogromnym zawodem.
Podsumowując, Dracula: Origin to taka gra bez głębi. Prawie wszystko jest w niej po prostu sztampowe – nawet muzyka jest średnia i ani ziębi, ani grzeje. To zwyczajnie solidna produkcja bez większych ambicji. Nie zadziała na graczy jak pełnia księżyca na wilkołaka;) Do tego zespołu twórców przydałby się bez wątpienia jakiś zdolny scenarzysta, potrafiący stworzyć historię i postaci z polotem. Wtedy Frogwares mogłoby wkroczyć na nowy, wyższy poziom. Niezłe podstawy już mają…od dłuższego czasu zresztą…
Maciej „Troubleman” Bauer