Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, w niewielkiej wiosce żył Olaf, syn znanego rycerza Halvarda. Po śmierci ojca, czekało na niego wiele wyzwań. Po swoim przodku odziedziczył nie tylko sławę, męstwo i umiejętności, ale również wielu wrogów. I właśnie teraz, gdy jeden z Tytanów Krugell, pragnie zemsty za śmierć swojego brata Ariocha, Olafa czeka wielka wyprawa, by stawić czoła przeznaczeniu…
Tak zaczyna się przygoda w Tale of a Hero, czyli Zaginionej Historii. Chciałoby się jednak od razu sentymentalnie zacząć: dawno, dawno temu… no może nie aż tak dawno, ale jakieś 10-15 lat temu, gry przygodowe były jednym z wiodących gatunków komputerowej rozrywki. Studia takie jak LucasArts czy Sierra-On-Line były przygodówkowymi potentatami, a na każdy ich nowy tytuł czekało się z wypiekami na twarzy. Były to wydarzenia równie głośne jak dzisiejsze oczekiwania na kolejne części Half-Life’a, GTA lub innego Bioshocka…
Te czasy już jednak minęły, ale mimo to, od niedawna zauważalny jest powolny, lecz stały, powrót przygodówek do łask. Oczywiście nie jest to „comeback” na tron przodownictwa wśród „growej” konkurencji, ale wydaje się, że swoją, ciągle powiększającą się, niszę odbiorców odnalazły…
W ostatnim roku ukazało się wiele nowych pozycji, gatunek zaczyna stopniowo ewoluować, pojawiają się coraz to nowsze pomysły na usprawnienie trochę skostniałej i konserwatywnej formy, jaką mają gry typu point’n’click adventure. Ale drodzy gracze, Zaginiona Historia to powrót do klasycznych, „oldschoolowych” gierek przygodowych i miłe wspomnienie wielu wspaniałych tytułów.
Gra została wydana przez czeskie Future Games, lecz wbrew temu co może zasugerować napis na okładce pudełka, nie jest to produkt twórców Black Mirror i Nibiru. Stworzył go zupełnie inny zespół, który skorzystał z autorskiego silnika ADGS4 sławniejszych kolegów, jak i z pomocy przy dystrybucji. Autorzy gry określają się sami jako pasjonaci gier przygodowych. Zresztą hasło z ich strony internetowej mówi samo za siebie: „Game made by adventure lovers for adventure lovers”, i to zdecydowanie daje się odczuć. Generalnie rzecz biorąc, całość rzeczywiście sprawia wrażenie trochę chałupniczej produkcji grupy zapaleńców, podobnie jak to kiedyś było np. z grą o przygodach Gilberta Goodmate’a. Ale mówię to z jak najbardziej pozytywnym wydźwiękiem, gdyż ostatnio gry zdecydowanie cierpią na brak duszy! Zaczynają się pojawiać tytuły wtórne i schematyczne, lecz tym razem w żadnym wypadku nam to nie grozi! Zdecydowanie można tutaj odczuć nostalgię do takich klasyków, jak chociażby Curse of Enchantia, czy Legend of Kyrandia…
Jeśli chodzi o fabułę to kierujemy tu poczynaniami Olafa, którego ojciec był wielkim bohaterem, pogromcą wszelakich bestii. Syn kontynuuje rodzinne tradycje, ale tym razem czeka go znacznie poważniejsze zadanie. Znajdzie się w samym środku rozgrywki pomiędzy dworem królewskim, wróżkami i mocarnymi tytanami, a to wszystko w gąszczu klątw i zaklęć. Ta misja to – jak się okaże – nie przelewki i nie zabraknie w niej nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Świat gry można określić jako swoiste fantasy na wesoło. Mamy tu zatem pradawne czasy, gdy na świecie roiło się od magów, jasnowidzów, alchemików czy przeróżnych stworów pokroju smoków lub goblinów. Całość jest jednak okraszona sporą dawką humoru, wynikającego głównie ze sposobu zachowywania i wypowiadania się głównego bohatera w stylu zupełnie współczesnym. Dodatkowo występuje tu cały zastęp barwnych postaci z krainy magii. Każda z nich ma swoje charakterystyczne i oryginalne cechy, jak chociażby wielka, rozgadana małża czy honorowy duch kapitana statku. A intrygujących bohaterów, których spotkamy na naszej drodze jest znacznie więcej… Grze nie poskąpiono humoru również w bardzo licznych liniach dialogowych. Autorzy często mrugają do nas okiem, umieszczając czytelne odniesienia do innych przygodówek.
Grę podzielono na prolog i trzy epizody. Są to kolejno: przygotowanie do wyprawy w wiosce Olafa, poszukiwanie magicznego oręża do walki z groźnym przeciwnikiem (w głębiach oceanu), oraz zmagania ze Złym w śnieżnych sceneriach dalekiej północy. Ukończenie całości zajmie jakieś 11-12 godzin, co przy dzisiejszej zwięzłości większości tytułów jest wynikiem naprawdę godnym odnotowania.
Rozgrywka opiera się tu właściwie tylko na dialogach z napotkanymi, fantazyjnymi postaciami oraz używaniu i łączeniu zebranych przedmiotów. Bardzo fajnym pomysłem jest zapisywanie w inwentarzu rzeczy, które mogą być potrzebne później, a są zbyt duże żeby je targać ze sobą. Możemy normalnie ich używać, a wtedy bohater automatycznie je przyniesie. Dzięki temu uniknięto odwiecznego problemu typu „noszenie drabiny w kieszeni” i dodaje to realizmu. Poziom zagadek jest całkiem satysfakcjonujący i dość dobrze wyważony. Zadania nie są jakoś bardzo skomplikowane, ale są na tyle pomysłowe, że trzeba chwilę pogłówkować, aby znaleźć rozwiązanie. Mamy tu też to, co charakteryzuje dobrą przygodówkę, czyli fakt, że wraz z rozwojem wydarzeń gra nie traci tempa, a poziom trudności stopniowo rośnie.
Jedynym naprawdę uciążliwym minusem sterowania jest brak biegania. Na szczęście w wielu przypadkach można ratować się tzw. dwuklikiem na wyjściach z lokacji. W innym przypadku trzeba dość długo czekać, aż postać dotrze do wskazanego miejsca (zwłaszcza w etapie, w którym pływamy w oceanie). W każdym epizodzie dostępna jest też mapa, na której stopniowo odsłaniają się odwiedzane przez nas rejony.
Brak opcji podświetlenia wszystkich hotspotów, może tu być także kłopotem, zwłaszcza dla mniej cierpliwych graczy. Czasami można się bowiem zaklinować na dłużej, gdyż niektóre przedmioty są dość sprytnie przez twórców pochowane. Potęgowane jest to faktem totalnej liniowości rozgrywki. Drodzy gracze witajcie w starych klasycznych czasach!!!:)
Trzeba też wspomnieć o dosyć ubogiej szacie graficznej. Dwuwymiarowe tła znacznie odbiegają od poziomu prezentowanego w poprzednich produkcjach z Future Games, a ich jakość mocno się waha. Niektóre lokacje są bardziej pomysłowo zaprojektowane od innych. Nie najlepsze wrażenie sprawia też animacja postaci oraz przerywniki filmowe. Nie da się ukryć, że grafika nie jest mocną stroną Zaginionej Historii, ale szereg innych zalet rekompensuje ten, pewien „staroświecki”, żeby nie powiedzieć „mocno niedzisiejszy” wygląd.
Muzyka jest dość urozmaicona i często zmienia się w zależności od wydarzeń na ekranie. Utwory są mniej lub bardziej wpadające w ucho, ale zazwyczaj oddają charakter rozgrywki. Grę wydano w wersji anglojęzycznej z polskimi napisami. Nagrania głosów sprawiają wrażenie, podobnie jak całość, troszkę amatorskiej produkcji, ale nie brakuje temu wszystkiemu autentycznego uroku.
Wszystkim zainteresowanym polecam ściągnięcie dema, obejmującego cały prolog, żeby wyrobić sobie opinię o Zaginionej Historii. Jeżeli urzeknie was ten „oldschoolowy” sposób rozgrywki, to zdecydowanie jest to gra dla was, gdyż dalej czeka jeszcze mnóstwo tego rodzaju atrakcji. Dla mnie ta skromna produkcja była bardzo miłą niespodzianką, takim sympatycznym prezentem pod choinkę, jakim dystrybutor City Interactive uraczył miłośników klasycznych przygodówek przed świętami Bożego Narodzenia. Ten tytuł przywołuje miłe wspomnienia dawnych czasów i udowadnia, że do stworzenia dobrej gry wcale nie potrzeba nieziemskiej grafiki i wielkiego budżetu, lecz liczy się przede wszystkim wysoka grywalność oraz przemyślana, długa i pomysłowa fabuła…
Łukasz „Lookasso” Balowski