Pamiętacie książkę Umberto Eco pt. Imię róży? Może nie wszyscy mieli okazję ją przeczytać, ale na pewno wielu widziało jej ekranizację z 1986 roku, w reżyserii Jean-Jacquesa Annauda. Był to rewelacyjny, mroczny kryminał, dziejący się w czasach średniowiecznych. Sercem akcji był posępny klasztor, w którym miały miejsce zagadkowe morderstwa. Rozwiązaniem intrygi zajmowali się dwaj mnisi. Stary wyga (w tej roli świetny Sean Connery) oraz jego młody pomocnik, który dopiero stara się zostać zakonnikiem (Christian Slater).
Dlaczego wspominam tu o tych, nie najnowszych przecież dziełach? Otóż od momentu, kiedy zapoznałem się z tą fabułą, miałem nieodparte uczucie, że to genialny materiał na wspaniałą, klimatyczną przygodówkę! No i w końcu, po wielu latach, doczekaliśmy się. Za sprawą panów z Alcachofa Soft (a zwłaszcza głównodowodzącego tam Emilio De Paza) przygodówkomaniacy mogą zbadać tajemnice jakie kryje niezbyt dostępny klasztor. Tym razem autorzy potraktowali ten temat bardziej kolorowo, w formie kreskówkowej animacji, rezygnując z mrocznych walorów pierwowzoru. Oczywiście stworzyli też własną, oryginalną fabułę. Jednak to, skąd czerpali inspiracje widać na każdym kroku. Zresztą sami tego nie ukrywają i wspominają o tym w napisach końcowych.
Alcachofa Soft to niewielkie, hiszpańskie studio, które do tej pory zasłynęło z mało znanej w Polsce gry Clever and Smart, bazującej na popularnej w Hiszpanii komiksowej serii Mortadelo y Filemon. Jak widać Półwysep Iberyjski coraz prężniej reprezentuje gatunek adventure. Mieści się tam przecież także studio Revistronic odpowiedzialne za przygody Fenimore Fillmore’a, no i przede wszystkim Pendulo Studios tworzące m.in. świetną serię Runaway. Mam nieodparte wrażenie, że obok nas, coraz to nowe rynki europejskie rodzą kolejne ciekawe studia developerskie nakierowane na przygodówki, a w Polsce ciągle tylko City Interactive podjęło tę rękawicę. Producenci, brać przykład z Europy! 🙂
Jak już wspomniałem, fabuła gry zbliżona jest do literackiego pierwowzoru. Mamy zatem klasztor na odludziu, w którym dochodzi do śmierci jednego z mnichów. Wszyscy twierdzą, że był to nieszczęśliwy wypadek, lecz my, jako znany i wielce szanowany duchowny Leonardo de Toledo (odpowiednik Seana Connery), wraz ze swoim pomocnikiem Brunem (aka Christian Slater), mamy zbadać wszelkie okoliczności tajemniczego zgonu. Wątpliwości potęguje fakt, że już podczas podróży do opactwa, ktoś próbuje targnąć się na nasze życie, za pomocą wielkiego, staczającego się ze skał głazu…
Jak twórcy poradzili sobie zatem z przełożeniem tak intrygującego scenariusza na interaktywną point&clickową rozgrywkę? Zacznijmy od pozytywów. Wizualnie gra prezentuje się bardzo przyjemnie. Autorzy zastosowali tu charakterystyczny, rysunkowy styl grafiki (jak w animowanych kreskówkach), z ładnymi trójwymiarowymi modelami bohaterów. Choć nie jest to szczyt możliwości technicznych, to całość sprawia sympatyczne wrażenie. Efektownie prezentują się zwłaszcza animacje, podczas bardzo licznych konwersacji między postaciami. Filmiki przerywnikowe zrobione są na siniku gry i dobrze uzupełniają wydarzenia na ekranie. Zmiana pór dnia i nocy także uatrakcyjnia rozrywkę. Opactwo w blasku zachodzącego słońca wygląda naprawdę imponująco.
Oprawa muzyczna to kolejny silny punkt tej produkcji. Zatrudniono tu chór wraz z praską orkiestrą symfoniczną, więc dominuje tu efektowna, pompatyczna muzyka sakralna. Utwory te świetnie komponują się z otoczeniem, gdy pobrzmiewają w klasztornych murach. Można powiedzieć, że oprawa dźwiękowa dodaje grze sporo klimatu.
Niestety, jednym z najsłabszych elementów gry jest interfejs. Niewygodne jest przede wszystkim włączanie inwentarza (trzeba najechać na górę ekranu i wtedy inwentarz rozwija się zajmując całe pole widzenia). Co prawda istnieją pewne modyfikacje w opcjach, lecz nie na każdej konfiguracji sprzętowej da się ten element zmienić (trzeba mieć monitor panoramiczny, by przenieść inwentarz na pionowy pasek po prawej stronie ekranu). Przedmiotów, których będziemy używać w ciągu całej rozgrywki jest relatywnie niewiele (zwłaszcza w początkowych rozdziałach). Co więcej, łączyć je ze sobą w ekwipunku będziemy ledwie parę razy pod koniec gry. Nie to jest bowiem tutaj esencją gameplayu. The Abbey bazuje zdecydowanie na innym elemencie. Są to mianowicie dialogi z zamieszkującymi klasztor mnichami. I tu trzeba powiedzieć wprost, gra jest nimi wręcz przeładowana! Naprawdę, tak rozbudowanych konwersacji już dawno nie widziałem. Niestety nie wpływa to pozytywnie na grywalność. Po prostu jest ich za dużo i stają się przez to nużące. Generalnie mocno spowalnia to tempo rozgrywki, a rozmowy zaczynają się niemiłosiernie dłużyć. Jasne, że śledztwo w dużej mierze opiera się na przesłuchaniach i podziwiam ogrom pracy twórców jaki włożyli w stworzenie tak kompleksowych dialogów. Jednak ciągłe łażenie od jednej do drugiej postaci i zadawanie kolejnego stosu pytań naprawdę robi się męczące, nie tylko dla przesłuchiwanych, ale przede wszystkim dla gracza. 🙂
Drugim minusem interfejsu, a w ogóle designu gry, jest rozplanowanie lokacji. Z początku po prostu można się pogubić, we w sumie niewielkim klasztorze, gdyż nie do końca wiadomo, gdzie poszczególne ikonki wyjścia prowadzą. Na szczęście dostępna jest podręczna mapa, za pomocą której również możemy się przemieszczać. Nie najlepsze wrażenie robi też pewna sterylność większości lokacji. Wiadomo, że mnisi powinni żyć w czystości i spokoju, ale jednak większa ilość „hotspotów”, przynajmniej w niektórych pomieszczeniach, by się tutaj przydała. W ekwipunku mamy za to do dyspozycji pamiętnik, w którym spisywane są ważniejsze wydarzenia z przeprowadzanego śledztwa. Może się on przydać do powrócenia na właściwe tory, gdy gdzieś się zablokujemy.
Godne pochwały jest zastosowanie elementu współpracy dwójki bohaterów. Co prawda sterujemy tylko bratem Leonardo, ale Bruno podąża za nami krok w krok. Na pewno uatrakcyjnia to zabawę, choć wydaje się, że zagadek bazujących na ich wspólnych działaniach można było umieścić tu więcej. Trochę szkoda, chociaż należy podkreślić, że nasz współpracownik na pewno jest pełnokrwistą postacią, która podczas całej przygody dojrzeje i przejdzie solidną lekcję życia.
Rozgrywkę podzielono na cztery rozdziały. Trzeba przyznać, że rozwiązanie tajemnicy opactwa zajmuje sporo czasu, co jak na dzisiejsze, „growe” standardy jest dużym plusem. Niestety znaczną część stracimy na poszukiwaniu jakiegoś elementu (np. fragmentu dialogu), który posunie akcję naprzód. Myślę, że jest to największy zarzut w stosunku do The Abbey. Po prostu, pomimo bardzo ciekawej fabuły, brakuje jej tempa.
Podsumowując The Abbey to bardzo przyzwoita pozycja, lecz zarazem nie do końca spełniona nadzieja na komputerową ekranizację wspaniałego dzieła jakim było Imię róży. Jest tu co prawda wciągająca fabuła i sporo fajnych pomysłów. Niestety, niedopracowany interfejs i przeładowanie dialogami skutecznie odbierają tej przygodówce walory przyjemnej rozrywki. Na pewno trzeba docenić ładną, rysunkową grafikę, widoczny zapał twórców, jak i ambitne podejście do systemu konwersacji. Jednak oceniając całość, lekkie uczucie niedosytu pozostaje…
PS. Pierwszą grą Alcachofy była, udostępniona niedawno jako freeware do ściągnięcia, Drascula: The Vampire Strikes Back. Ma ona w Hiszpanii status pozycji kultowej, coś na kształt naszego Teenagenta. Do jej uruchomienia niezbędne będzie też narzędzie ScummVM, gdyż gra ma już swoje lata. Zważywszy na to, że wydano ją w języku angielskim, myślę, iż warto sprawdzić czym tak urzekła Hiszpanów…
PS2. Co ciekawe, w Hiszpanii powstaje kolejna gra nawiązująca do fabuły Imienia róży. Jej tytuł to El Enigma de la Abadia (The Enigma of the Abbey) i wydaje się, że będzie to znacznie mroczniejsza i bliższa oryginałowi (zarówno książkowemu, jak i filmowemu) adaptacja…
Łukasz „Lookasso” Balowski